Reklamy telewizyjne i instagram już od paru tygodniu przypominają, że czas zamienić się w perfekcyjną Panią lub Pana domu i przygotować dom na święta. Choinka ubrana, na zewnątrz zaspy śnieżne, pierniczki pieczone ze słodkimi dzieciaczkami, dom przyozdobiony niczym salon Kevina – patrzę i myślę sobie – „Nie! Jeszcze nie! Nie jestem gotowa!”.
Pewnie, że byłoby miło ulepić w ten weekend bałwana, a w szafie mieć już skompletowane prezenty dla całej rodziny. Najlepiej popakowane i właściwie podpisane. Tymczasem my jesteśmy wszyscy bardzo zabiegani, trochę gonimy własny ogon i jednak cały czas mamy bufor bezpieczeństwa, że zostały jeszcze 4 tygodnie. Po porannym pośpiechu, żeby dostać się do pracy, a przy okazji, zrobić obiad, posprzątać, poprasować, co najmniej 8 godzin w pracy, nie w głowie mi pieczenie pierników. Mówię sama do siebie, że przecież jest jeszcze czas, że jeszcze ze wszystkim zdążę.
Jednak w moim wykonaniu, przygotowania do świąt to zdecydowanie nie jest dążenie do zaspokojenia cudzych oczekiwań. Wczesne, powolne i dobrowolne przygotowania do świąt, dają mi poczucie, że jednak wybieram slow life, na moich własnych zasadach. Powiem Wam, że uwielbiam atmosferę świąt, ale w grudniu, z chwilą wybicia północy 1 stycznia, cały urok w moim odczuciu pęka (to chyba nadal nie jest popularne stwierdzenie, ale co tam). Właśnie dlatego około pierwszego grudnia (wszystko zależy jak, wypada weekend), rozpoczynam przygotowania do świąt. Wyjątek robię dla prezentów, które pierwsze nabywam już we wrześniu. Bo cieszy mnie spokój tej chwili, gdy w trakcie buszowania po sklepach znajdę coś, co z całą pewnością ucieszy bliską mi osobę. Czemu nie. Nie ma w tym stresu, napięcia, presji, po prostu cieszę się tą chwilą.
Grudniowe umilacze - czyli jak deszczowe dni i bure dni zamienić w radosne oczekiwanie.
W dzisiejszym wpisie chciałabym przede wszystkim nie dokładać Wam i sobie ciężaru przedświątecznej presji. Nie będę pisać o tym, abyście wszystko zaplanowały wcześniej, rozpoczęły wieloetapowe testy na idealne pierogowe ciasto.
Tym razem poproszę Was tylko o to, abyście przed lekturą tych paru akapitów usiadły sobie w najprzytulniejszym miejscu w Waszym mieszkaniu i przyjęły swoją najwygodniejszą pozycję (w moim przypadku będą to podkurczone aż do brody nogi). Niech ten nastrój Was otuli i zdejmie z barków poczucie spóźnienia.
Grudzień to doskonały czas, by celebrować chwile z najbliższymi szczególnie tymi małymi. Dla starszych nie jest to takie istotne, ale dla nich...wow. Uwielbiam jak moje dzieci, zaczynają przebierać nogami do przygotowań świątecznych: kalendarz adwentowy świetnie tu się sprawdza, pieczenie pierniczków czy ubieranie malutkich świerków, które wybierają sami na plantacji pod Skierniewicami. Jestem trochę świruską świąteczną, ale uwielbiam zapach choinki i suszonych pomarańczy i co najważniejsze te przygotowania zagłuszają nieco smutek, że to najciemniejsze deszczowe dni w roku. U mnie w domu panuje zieleń, czerwień i chęć odrobiny normalności w tych szalonych czasach. Jednak powoli i bez pośpiechu.
Ponieważ sama jestem osobą dość zabieganą, że tak delikatnie to ujmę, z przykrością stwierdzam, że nie mam całego tygodnia, żeby sprzątać i dekorować każdy fragment domu, dlatego stopniuję sobie nastrój świąteczny. Dzięki temu nie mam wrażenia, że jest to męczące. Poświęcam codziennie dosłownie kilka minut na postawienie ozdób, czy pokrojenie pomarańczy do suszenia. Zanim zdążę się zorientować, mogę się skupiać już tylko na słuchaniu świątecznej muzyki. Do ideału jak co roku brakuje mi śnieżnych zasp, ale co zrobić?
Decluttering to proces, ale nie bój się go.
Pomagając moim klientom w declutteringu, sama przechodzę ten proces we własnej skórze. Mam wrażenie, że odgracenie nie dotyczy tylko domu, ale także jest jak cebula, gdy zdejmiesz jedną warstwę, okazuje się, że pod nią jest kolejna, a za nią następna. Jednak odkrywanie kolejnych warstw jest ciekawą podróżą w głąb siebie i odkrywaniem siebie na nowo.
U mnie chyba nadszedł czas na kolejną warstwę mojej cebuli - decluttering podejścia do prezentów świątecznych. Na przestrzeni ostatnich kilku lat, włożyłam mnóstwo pracy, aby w moim domu były tylko niezbędne rzeczy i nie chciałabym, aby to się zmieniło. Mam również świadomość, że mimo największych starań nie jestem w stanie wszystkim sprawić takich prezentów, o jakich marzą. Dlatego w tym roku chcę pomyśleć o prezentach nie tylko w kategorii rzecz.
Prezenty inne niż myślisz
Jestem mamą mojej cudownej dwójki i wiecie czego mi najbardziej, brakuje? Czasu. Tak czasu, dla mnie, czasu dla mnie i męża. Chciałabym dostać ten czas. Brzmi jak życzenia dla złotej rybki, ale wcale nie musi być takie trudne. Wystarczy na kilka godzin zająć cudowną dwójkę, a w tym czasie rodzice polecą do kina i kolacje. Chciałoby się powiedzieć dream gift. Obdarowującego taki prezent nie kosztuje zbyt wiele, a taki prezent jest bezcenny. To może, więc "kupon na opiekę nad dzieckiem, przez najcudowniejszą siostrzenicę"?
Można także zaproponować osobie, która chce zacząć ćwiczyć, towarzystwo. Nic tak nie motywuje do wyjścia na mróz, jak druga osoba, która chce tego samego.
A może złożyć się młodemu kierowcy na bak paliwa. To początek wielkiej przygody, a w portfelu nie zawsze starcza na bak, a tak w kilka osób można ułatwić życie. Wysuwam tu nieśmiałą teorię, że bardziej ucieszy niż 34 żel pod prysznic. Może trzeba wydać pieniądze, ale za nimi idzie danie poczucia dorosłości, które jest bardzo przyjemne.
Moje babcie zawsze wolały te prezenty, które sama zrobiłam-nawet jeżeli było to ciasto. Zawsze mówiły, że nic nie potrzebują. Może takie niematerialne podejście do Świąt przychodzi z wiekiem.
W każdym razie pomysłów na inne prezenty jest mnóstwo.
W tym temacie mogłabym warsztaty poprowadzić, jest tak wiele aspektów. Od rodzinnej atmosfery, po nie generowanie góry śmieci z niepotrzebnych prezentów czy robienie naturalnych ozdób. Na tą chwilę jednak przystanę i będę Wam zupełnie nie świątecznie życzyć, aby ten czas przygotowań był przyjemnością, a nie walką o przetrwanie w markecie.
Miłego dnia, Joanna