Lego to wspaniała zabawka, ucząca dziecko (czasem nie tylko dziecko), kreatywnego, przestrzennego myślenia. Młody człowiek z klocków może stworzyć świat pełen kolorów, zmieniać go w zależności od swoich upodobań. Instrukcja w pewnym momencie przestaje, być istotna ważne jest to co, podpowiada wyobraźnia. Przyznaję się, że sama jestem oczarowana możliwościami tych kolorowych klocków. Wolę wydać na lego troszkę więcej niż kupić pięć zabawek, które wkrótce wylądują w kącie. Z lego tak nie jest. One rosną z dziećmi. Są na tyle rozwojowe, że damy radę mając 4 lata, ale i 9. Zarówno mój syn jak córka tworzą konstrukcje, pojazdy, postacie, budynki i bawią się nimi według własnego scenariusza.
Co jednak gdy apetyt rośnie?
Jeden zestaw to dopiero początek zabawy. Im dalej w las dzieciaki chcą więcej i więcej. U nas wygląda to tak, że jeden zestaw, potrafią składać i rozkładać dziesiątki razy. Jednak do idealnej wizji przydałoby się więcej zestawów. Sam producent z zestawów tworzy miniaturowe światy. W efekcie góra klocków rośnie. Gdy zestawy są 2 czy 3 poskładanie ich nie jest problemem. Problem się pojawia, gdy mamy 20 zestawów i trzeba w tej wielkiej górze odnaleźć wszystkie elementy.
Przeprowadziłam eksperyment na sobie i zapewniam, nie jest to łatwe. Już podczas próby odgracenia domu z lego uznałam, że aby podołać temu zadaniu trzeba do tego podejść w sposób zadaniowy.
Jak przeprowadzić decluttering lego?
Pierwszym punktem mojej wielkiej akcji było zgromadzenie wszystkich klocków z całego domu w jednym miejscu. Już samo to wymagało ode mnie uporządkowanie zarówno przestrzeni dziecięcej, jak i salonu. Ponieważ nie jestem zwolenniczką nadmiernych zakupów i wolę wykorzystać to, co jest dostępne w domu, pozaglądałam do szafek i udało mi się znaleźć kilkanaście koszyczków, pudełek po butach. Do czego one były mi potrzebne? Mój plan zakładał, że rozłożymy każdy klocek osobno. Celem była segregacja na kolory.
W ten sposób po pary dniach (oczywiście nieciągłej pracy), mieliśmy pudełka wypełnione klockami czerwonymi, białym, czarnymi, żółtymi itd. Teraz wystarczyło je poskładać. Ha, ha..
Zapewne ktoś powie tyle pracy, po co sobie tym głowę zawracać. Dzieci nie potrafią złożyć, ich sprawa. Też miałam taką myśl. Wrzucić do jednego pudła i gotowe. Nie zdawałam sobie sprawy, jak poświęcenie tych kilku godzin w rezultacie mnie odciąży. Do tej pory musiałam organizować malowanie, wspólne gry i zabawy. Tu wystarczyło, pokazać, na czym polega sprawa i dzieciaki do tego stopnia się wciągnęły, że nie tylko potrafią składać zestawy na podstawie instrukcji samodzielnie, ale rano, gdy z mężem jeszcze śpimu, zakradają się do lego i w skupieniu konstruują. Wspólne składanie pozwoliło nam przeżyć coś razem. Bardzo nas to zbliżyło, a dzieciom daliśmy kilka nowych instrumentów do ręki.
W tym przypadku udało mi się przeprowadzić decluttering nie tylko klocków lego. Przy okazji ich poszukiwania przeprowadziłam decluttering całego ich dziecięcego świata. Przy tym pokazałam im jak ważne jest, utrzymywanie porządku w ich pokojach. Krok, po kroku zaszczepiam im, że przestrzeń, która nas otacza, powinna być w miarę możliwości uporządkowana. Wtedy łatwiej jest znaleźć ukochaną lalkę, czy mały samochodzik.
Z całą pewnością nie chodzi mi o to, żeby dzieci żyły w sterylnie czystych pokojach, ale przynajmniej takich, że gdy zechcę dać im buziaka na dobranoc, nie będę potrzebowała spychacza, żeby się dostać do łóżeczka.
Czy podzielacie mój pogląd?